Masz pytania? Zadzwoń: +48 721-145-156

Mamy już pierwsze doświadczenie za sobą, jakiś rejs po Mazurach, jakieś rekreacyjne pływanie po Dalmacji czy Grecji. Chwyciliśmy bakcyla. Taaaaak, to jest to co chcemy robić. Chcemy rozwijać się żeglarsko. Na początek paten żeglarza jachtowego, a po nim patent jachtowego sternika morskiego. Taka jest kolejność. Pierwszy patent uprawniający nas do żeglugi po wodach śródlądowych i po wodach morskich w porze dziennej do dwóch mil od brzegu można zrobić wszędzie, nawet nad jeziorem. Ale już patent jachtowego sternika morskiego, dający prawo pływania po morzach zamkniętych jachtami do 18 m kadłuba, wymaga stażu morskiego. Aby takowy zdobyć należy z kolei odbyć, według przepisów, co najmniej dwa rejsy dające w sumie 200 godzin stażu. To minimum, ale im więcej tym lepiej. Każda godzina pod żaglami na morzu przynosi bezcenne doświadczenie. Teoria, którą można wyczytać w książkach jest ważna, ale ją zostawmy sobie na długie zimowe wieczory. Praktyka czyni mistrza. Rusza sezon więc czas na wodę. Na Bałtyk. Dlaczego akurat na ten akwen? Z kilku przyczyn. Można oczywiście odbyć rejsy stażowe sącząc drinki z palemką na Chorwacji czy w Grecji. Będzie zasadniczo przyjemnie, chodź i tutaj zdarzają się chwile dramatyczne. Kto przeżył borę albo meltemi wie o co chodzi. Ale my podchodzimy do sprawy poważnie. Chcemy się nauczyć żeglarstwa przez duże Ż. Więc Bałtyk. To naprawdę poważny i wymagający akwen. Przecież na tej szerokości geograficznej, tylko na półkuli południowej to już są okolice przylądka Horn. Brzmi groźnie, ale nie trzeba się bać. Nasze morze jest też piękne i zachwycające. Kto raz na nim płynął pod żaglami zawsze będzie wracał.

Więc rejs po Bałtyku. Tu należy już na wstępie odpowiednio nastroić się psychicznie. Na naukę, pracę i potencjalnie cięższe warunki. Będzie wiało, będzie zimno i będzie bujało (oj będzie bujało….. ). Ale łagodne morze nigdy nie uczyni żeglarza.

Szkoleniowe rejsy morskie po Bałtyku, jak i po innych morzach północnych zasadniczo różną się od tych rekreacyjnych, zwłaszcza na morzu Śródziemnym. Po pierwsze nie pływamy od zatoczki do zatoczki. Po wyjściu z portu do następnego przelot może trwać nawet i dwie – trzy doby nieustannej żeglugi. To wymusza bardzo poważną dyscyplinę załogi pod światłym i nieomylnym dowództwem kapitana. Wszyscy podzieleni są na trzy wachty, każda z oficerem na czele (tą rolę pełnią instruktorzy bądź doświadczeni żeglarze). Wachta prowadzi jacht, na zmianę z odpoczynkiem. Wypada więc, że po czterech godzinach stania za sterem i pracy na pokładzie, mamy osiem godzin odpoczynku i znowu na wachtę. W ciągu dnia są dwie tzw. łamane wachty po dwie godziny, aby następowała zmiana godzin i te same osoby nie musiały mieć pod rząd ciągle np. psiej wachty (czyli od północy do 4 nad ranem). Oprócz tego każdego obowiązuje, też w odpowiedniej kolejności, wachta kambuzowa czyli gotowanie, zmywanie i inne tego typu obowiązki. W sytuacjach koniecznych (np. wzrost siły wiatru) kapitan bądź oficer może ogłosić alarm do żagli i wtedy wszyscy, niezależnie od pory dnia czy nocy muszą jak najszybciej zerwać się z koi, sprawnie ubrać i biec na pokład. Nikt nie powiedział, że będzie lekko ale że będzie wspaniale to na pewno.

Cały czas przeznaczony jest na naukę. Manewry, sterowanie, trymowanie żagli… to podstawy. Na Bałtyku jak wypłyniemy dalej poza widoczność lądu musimy nauczyć się porządnie nawigacji i pracy na mapie. To piękna nauka i chodź współcześnie żeglarze wspomagani są przez GPS tradycyjna nawigacja nadal obowiązuje na egzaminie na jachtowego sternika morskiego i bardzo przydaje się w życiu. Więc wracamy do szkoły i liczymy kurs rzeczywisty do którego dodajemy deklinację, dewiację, poprawkę na wiatr i już mamy kurs kompasowy. Brzmi skomplikowanie? Po trzech wachtach liczymy to już w pamięci i jeszcze dodajemy poprawkę na sternika, bo Jurek (albo Karolek albo inny kto jeszcze) to zawsze za mocno wyostrza i nam się zliczenie z GPS nie chce zgadzać.

Zgodnie z prawem jachtowy sternik morski ma prawo samodzielnie prowadzić rejs morski. To wymaga jeszcze jednej umiejętności, którą można wyćwiczyć, bądź się nauczyć podczas szkolenia. Dowodzenia. Tak, to jest niesłychanie ważny punkt szkolenia przyszłych skipperów. Jak zorganizować rejs, jak dowodzić załogą, jak wziąć za nią odpowiedzialność. To są kwestie, które każdy musi sobie uświadomić stojąc za sterem czy pochylając się nad mapą. Nie znaczy to jednak, że nie ma czasu dla siebie. Jeśli okoliczności przyrody pozwalają można i posiedzieć i pogawędzić i pośmiać się w kokpicie. A przede wszystkim pośpiewać szanty. Uczestnicy rejsów bałtyckich mogą z dumą śpiewać:
Hej me Bałtyckie morze,
wdzięczny Ci jestem bardzo,
boś ty mnie wychowało
boś ty mnie wychowało
szkołę`ś mi dało twardą.

Morze Bałtyckie naprawdę wychowuje. Uczy odpowiedzialności i kształtuje charakter. Ten rejs jest wspaniała przygodą. Ale też uświadomieniem sobie przez uczestników, że tu nie ma taryfy ulgowej. Morze jest żywiołem wobec którego należy czuć należny mu respekt. Błąd popełniony podczas rejsu albo zaniedbanie czy lekceważenie warunków może skończyć się nieszczęściem czy nawet tragedią. Żeglarstwo jest szkołą życia i szkołą charakterów. Rejs stażowy pozwoli nam się sprawdzić w realnych i nieudawanych warunkach. A po jego ukończeniu, gdy dumnie ściskamy w ręku opinię od kapitana mamy prawo czuć satysfakcję, że podołaliśmy i nasza wiedza i umiejętności żeglarskie poszerzyły się z każdą godziną spędzoną na pokładzie. I choćby nie wiem jak wiało i było zimno mokro i do domu daleko, a naszym jestestwem targały za burtę kolejne porcje hołdu dla Neptuna, to i tak wiemy, ze my tu jeszcze wrócimy.
A na chorobę morską najlepsza jest czekolada – w obie strony smakuje tak samo.

Autor: Arkadiusz Adamczuk